HISTORIA SYLWII:
BUKIET? GIPSÓWKA!
Oczarowała mnie swoją delikatnością i subtelnością. Będzie idealnym dopełnieniem mojej niezbyt bogatej kreacji. Jest czysta, drobna, nie rzuca się mocno w oczy. Przewiązana będzie jutowym sznurkiem. Gipsówka znajdzie się również na stołach gości i to będą jedyne "kwiaty", jakie będą tam stały. Napisałam kwiaty w cudzysłowie, bo tak naprawdę gipsówka jest chyba uważana za chwast i bardziej jako dodatek do bukietów, a nie same bukiety. Moja mama nie potrafiła tego znieść. Praktycznie do ostatniego tygodnia upierała się żebym dołożyła do niech róże, albo frezje – byłam nieugięta – Mój bukiet był idealny! Dokładnie taki, jaki założyłam. I był najlepszym wyborem.
BUTY
Muszą być złote! Jak pasek do mojej kreacji. Miałam szczęście, bo tego sezonu złoto było bardzo modne – było wszędzie. Oczywiście nie obyło się bez kłopotów ze znalezieniem takich, które do tego będą jeszcze wygodne. Po zamówieniu 3 par i odesłaniu ich z powrotem zdecydowałam się na te:
DODATKI
Tu nie miałam większego problemu. Dekolt mojej sukienki był tak idealny, że zdecydowałam się nie obciążać go biżuterią. Skoro nie mam nic na szyje, to mogę pozwolić sobie na coś większego przy uszach. Wymarzyłam złote, duże, zwisające listki. I kiedy traciłam jakiekolwiek nadzieje na wystawie w kącie dostrzegłam dokładnie takie, jakie wyśniłam, tylko w kolorze srebrnym. Popędziłam od razu do środka i zaczęłam pytać czy są takie złote. – Chyba nie – odpowiedziała młoda ekspedientka za ladą. Ale proszę poczekać. Przyniosła 3 pary innych – zwisających kolczyków, a wśród nich właśnie MOJE! Odetchnęłam z ulgą. Na ręce znalazła się złota bransoletka z brylantami – prezent od dziadków mojego Adriana – idealnie wpasował się w całą stylizację. To aż niemożliwe, że wszystko tak dokładnie udało mi się zrealizować. Pękam teraz z dumy! :)
DEKORACJE? WSZYSTKO ZROBIĘ SAMA.
Jak już pisałam często bywam na weselach – i uwierzcie mi – widać w każdym z nich wkład państwa młodych lub jego braki. Ja założyłam sobie, że włożę w moje wesele całą siebie! Stwierdziłam więc, że zaproszenia i dekoracje zrobię sama! – Taaa… nie dość, że brakowało mi czasu (poza byciem architektem i sezonowym śpiewaniem jestem jeszcze w trakcie robienia magisterki – DZIENNIE) to jeszcze okazało się, że takie zaproszenia jak ja chce wychodzą taniej zamówione już gotowe. Nie oponowałam, bo naprawdę były dokładnie takie, jakie chciałam. Stwierdziłam, że swoje serce włożę w wystrój namiotu. I tu też pojawił się problem. W piątek 2.09.2016 dokładnie dzień przed moim weselem, dokładnie w moim namiocie odbywało się inne wesele. A to znaczy, że gdybym chciała sama ozdobić namiot musiałabym przyjechać o 6 rano, dokładnie w dniu mojego wesela. To w dalszym ciągu nie był największy problem. W związku z trwającym tam piątkowym weselem mój drugi (zamówiony i BARDZO DROGI :() namiot dwa mógł się zacząć rozkładać dopiero o 7 co w efekcie końcowym skutkowało jego gotowością do działania dopiero koło 13 – dokładnie o tej godzinie siedziałam już ze zrobiona fryzurą i makijażem. Zdecydowałam więc, że zatrudnię kogoś, kto dokładnie odwzoruje moje myśli – i znalazłam. :) Iga! Moje wybawienie. Wspólnymi siłami zrobiłyśmy naprawdę kawał dobrej roboty. Część dekoracji wykonałam sama – Iga je zamontowała w namiocie i zadbała o dopełnienie pełnej stylistyki. I tak właśnie powstało coś, co przeszło moje najskrytsze oczekiwania! :)
ZROBIŁAM JA:
- Prezenty dla gości – w postaci małych miodków obwiązanych jutą i sznurkiem, wraz z niewielką zawieszką z ekologicznego, brązowego papieru z moim projektem na jej licu. (Tutaj wielkie podziękowania dla mojej kochanej siostry, która zawiązywała ze mną 150 małych słoiczków).
- Ramę z rozpiską gości.
- Drewniane podstawki pod kompozycje kwiatowe na stołach (podziękowania dla mojego cudownego teścia, które je dla mnie wyczarował).
- Zawieszki na butelki.
- Mała galeria naszych zdjęć w postaci odbitek z Polaroidu.
- Kokardy zdobiące ławki w kościele (z siostrą <3 span="">3>
- Pudełko na obrączki – Moja Siostra
IGA:
Cała reszta :)
TORT
Czas się nie rozciągnie. Rozważcie dokładnie na czym naprawdę Wam zależy podczas uroczystości. Pamiętajcie, że zamawiając fotobudkę itp, musicie się liczyć z tym, że przez 2h goście będą nią zafrapowani, a parkiet może świecić w tym momencie pustkami. W związku z tym możliwe, że nie wystarczy Wam czasu na 3 zabawy, a zdążycie zrobić tylko 2 – to nic. Grunt to nie przesadzić.
Jedyna rzecz, jakiej żałuje, i jaką bym zmieniła, to kwestia organizacji transportu. Razem z mężem zarzekliśmy się, że zapewnimy każdemu transport z wesela do domu. I to nie w formie autobusu, który przyjeżdża o 3:00 i nagle zgarnia całe wesele. Goście jechali wtedy, kiedy chcieli. W efekcie końcowym wesele trwało do 5:00 rano, ale ja przez 3h logistycznie rozdzielałam gości do 3 aut.
Dobierzcie dobrze fotografa i kamerzystę – to oni sprawią, że Wasz dzień będzie trwał wiecznie.
Z pozycji osoby śpiewającej na weselach: Pamiętajcie o zespole, fotografie i kamerzyście. Poproście obsługę, aby podawała im posiłki w pierwszej kolejności – to od nich zależy to, jak będą bawić się Wasi goście. Są w pracy ponad 12h. Muszą coś zjeść, a jedzenie w pośpiechu (bo ciocia Ania już zjadła i czeka na muzykę, a zespół dopiero dostał) naprawdę nie pomoże. Zadbajcie o to, żeby czuli się docenieni. Wtedy i Wy docenicie w pełni ich prace.
Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wszystkim POWODZENIA! :)
Kilka słów od NPM:
Pamiętam jak na początku roku przeglądając trendy na nowy sezon doszłam do wniosku, że złoto i inne błyszczące dodatki dodają motywom rustykalnym wiele uroku. Ożywiają je, odświeżają, lekko kontrastowo się łączą tworząc świetny efekt. Ogromnie cieszy mnie, że takie połączenia pojawiają się na polskich ślubach!
Ślub i wesele Sylwii są też świetnym przykładem, że jak się chce, to się da. Mieć wesele w namiocie (i wcale to nie brzmi groźnie ;)), mieć wymarzoną suknię z odległego miasta, nie mieć bukiety z kwiatów (dla mnie to nowa wiedza :)) i tortu z masy cukrowej. Czasem wystarczy jedynie wystarczająco długo próbować i każdej opcji (butom, fryzurom itd.) dawać szansę :)
Niepoprawna – chyba nie – Nietypowa – TAK!
Dokładnie 2 miesiące temu (od daty pisania tego tekstu) odbył się mój wymarzony i wyczekiwany od dziecka Ślub. Sam w sobie, wraz z ceremonia weselną, był dość normalny w porównaniu do historii, jaka popchnęła mnie i mojego męża przed ołtarz. Zacznę więc od początku.
Legenda:
(co by wszystko było jasne)
Sylwia – Ja! "Nietypowa" Panna Młoda
Adrian – mój małżonek, mąż, luby – jak kto woli :)
MODA NA SUKCES odcinek 8543
Poznaliśmy się… właściwie poznał nas ze sobą brat mojego męża przyprowadzając mnie do domu jako… SWOJĄ DZIEWCZYNĘ. :) Brat Adriana jest ode mnie o rok starszy. Adrian natomiast jest starszy od swojego brata o 8lat, co w efekcie końcowym daje nam różnicę wieku w postaci 9 lat! (to prawie dekada!) Domyślam się jak sobie to teraz wyobrażacie i co w tej chwili myślicie. Od razu rozwieje wasze zakłopotanie – nie zmieniłam brata na starszego – to ja zostałam "porzucona" przez tego młodszego.. I pewnie mogłabym tutaj się rozpisywać w nieskończoność, bo przez jakiś czas moje życie wyglądało jak "Moda na Sukces", ale przejdę do sedna. Adrian wyznał mi po jakimś czasie, że mnie kocha – praktycznie od pierwszego wejrzenia – w tym momencie w mojej głowie było milion myśli – jest starszy o prawie 10 lat, byłam z jego bratem, bardzo go lubię i uwielbiam spędzać z nim czas, ale czy to miłość? Nie można było tego ciągnąć – trzeba było się określić. Sprawa była prosta. Albo jesteśmy razem, albo się już nigdy więcej nie spotkamy – dla dobra nas obojga. Dumałam i dumałam i wreszcie do mnie dotarło: "Sylwia! Ogarnij się! Nie możesz być nieszczęśliwa z kimś, kto tak mocno Cię kocha!"– A kochał jak nikt przedtem – w ogóle odnosiłam wrażenie, że przedtem wszystkie wypadające z ust wcześniejszych wybraków słowa "Kocham Cię" były puste przy tym, w jaki sposób okazywał mi to Adrian. I stało się!
Zaczęłam się zakochiwać. Zakochiwać się tak mocno, że nawet nie byłam świadoma tego, że aż tak bardzo można! Uczucie pogłębiało się, a różnica wieku i wydarzenia z przeszłości przestawały mieć jakiekolwiek znaczenia. I tak to mniej więcej się zaczęło, i TRWA! :)
O PÓŁNOCY WEJDŹMY NA DACH
To był 31 lipca 2013r. Byliśmy umówieni na 18 – Adrian wrócił z wyjazdu i umówiliśmy się żeby coś zjeść i spędzić ze sobą trochę czasu po 3dniowej rozłące.
- Idziemy na obiad – nie będę nic jadła Mamo, bo później będę pełna w restauracji! - Stanowczym tonem odpowiedziałam mamie, kiedy ta spytała jak dużą porcje ziemniaków chce do kotleta. I to był błąd. O godzinie 20:00 żołądek przyrastał mi do pleców, a Adrian cały czas odwlekał nasze spotkanie. - Będę koło 19. - Będę po 20. I przyjechał - koło 20:30! Uradowana wskoczyłam do samochodu z niecierpliwością i burczeniem w brzuchu czekałam, aż dojedziemy na miejsce. Wtedy on rzekł – pojedziemy jeszcze do Krzyśka na chwile, bo muszę od Niego odebrać teleskop – to potrwa chwilkę. Z zagryzionymi wargami zgodziłam się – nie miałam innego wyjścia :). Podjechaliśmy pod mieszkanie Krzyśka. Mieszkał na poddaszu w starej kamienicy. Od razu zakomunikowałam, że zostaje w aucie i czekam, na co on stanowczym głosem powiedział: -chodź ze mną – nie będziesz siedzieć tu sama. I poszliśmy. Weszliśmy na ostatnią kondygnacje. U góry wystawiona była drabina i otwarte wejście na dach. - Wchodź! – Powiedział. Zrobiłam duże oczy, bo przecież Krzysiek mieszkał na poddaszu, a nie na dachu. – Nie wejdę! Mam długa wąską spódnice – ledwo w niej chodzę po płaskiej powierzchni, a co dopiero drabina. – No wejdź… powiedział z błagalnym wzorkiem, któremu nie potrafiłam odmówić.
Wdrapałam się na czwarty szczebel drabiny i nagle mój umysł się rozjaśnił. Na dachu ustawiony był stolik nakryty styropianowymi pudełkami (takimi na wynos), w których znajdowały się moje ulubione sajgonki z najlepszej chińskiej knajpy w naszym mieście (z tego, co pamiętam, to tam jedliśmy swoją wspólną "romantyczną" kolacje). Stolik z dwoma krzesełkami otoczony był słoiczkami ustawionymi w kształcie serca, w których paliły się małe świeczki. Wyglądało to naprawdę imponująco! Właśnie na dachu kamienicy przy średnio gwieździstym niebie (nie można mieć wszystkiego) powiedziałam TAK. :) Do tego Adrian wyznał mi, że gdy tylko jego brat przyprowadził mnie do ich domu, w jego głowie była tylko jedna myśl: - Ona musi być moja!
CO DALEJ?
Nie wyznaczaliśmy żadnej daty. Nie było nam jakoś po drodze finansowo i organizacyjnie. Wystarczało nam to, że jesteśmy teraz jeszcze bardziej razem (o ile w ogóle się tak dało). Czułam się naprawdę Jego, a on był dumny z tego, że spoczywa na nim teraz jakby większa odpowiedzialność. Poza tym Adrian jest z tych, co uważają, że wesele to strata pieniędzy, na które od młodości mocno pracował. Często namawiał mnie na cichy ślub tylko we dwoje w USC, ale ja nie mogłam zrobić tego mojej rodzinie. Wiem, że sprawiłoby im to wielką przykrość. I sami chyba nigdy byśmy się nie zdecydowali, gdyby nie właśnie nasi rodzice. Na integracyjnym grillu, gdzie spotkała się jedna mama z drugą mamą, postanowiły, że może następnego dnia przejedziemy się tak ORIENTACYJNIE po salach i zorientujemy w kosztach. No i zaczęło się…ORGANIZUJEMY WESELE!
ORGANIZUJEMY? NIE… JA ORGANIZUJE!
Jak już wspominałam wcześniej – Adrian nie był zwolennikiem wesel. A sam fakt zorganizowania go dla 150 osób już zupełnie go zniechęcał. Dodatkowo ma mocno wymagającą czasowo prace (często wyjeżdża) także zostałam sama. Pewnie spytacie – a mama? Siostra? Owszem – były bardzo chętne do pomocy. Tylko, że moja mama wyobrażała sobie mnie w pięknej rozłożystej i nadmuchanej sukni a’la księżniczka, ociekającą brokatem, cekinami, i bukietem z czerwonych róż na pięknej balowej sali z KOLUMNAMI – jednym słowem wszystko to, czemu ja stanowczo mówiłam "NIE"! Miałam swoją wizje i wiedziałam dokładnie czego chce.
STODOŁA
O ślubie i weselu rozmawialiśmy często, ale raczej w kontekście tego, co nam się podoba, a co nie. Byliśmy zgodni. Marzyło nam się wesele w stodole – typowa biesiada przy sianie, dużo alkoholu i tańce do białego rana. Nie utożsamialiśmy się z wystylizowanymi na elegancko salami, w których pełno było kolumienek i obrazów zupełnie do siebie niepasujących.
Nie wiem czy wspominałam, ale z zawodu i wykształcenia jestem architektem, a co za tym idzie jestem estetką. Wszystko musi być idealne i idealnie do siebie pasować. Dodatkowo przerażał mnie fakt, że moi goście będą czuć się jak na jakimś bankiecie, że będzie im nieswojo jak przypadkiem zabrudzą piękny biały bieżnik – ja się zawsze tak czułam w takich salach. Stąd ten sielski klimat. Miejsce, w którym liczy się tylko zabawa, a wszyscy czują się swobodnie, a do tego wszystko jest idealnie ze sobą zgrane! Chodziliśmy i chodziliśmy po tych salach, aż końcu dotarliśmy do restauracji "Laguna". Nie różniła się niczym od opisywanych przeze mnie wcześniej wystylizowanych sal z lekko kiczowatym (dla mnie) podświetlanym sufitem. Wyróżniała się za to pięknym zapleczem ogrodowym, a w nim Namiotem bankietowym – zwykłym białym, z drewnianą podłogą. To może być to! Wesele w plenerze! Rozpromieniłam się na widok estetycznej materiałowej stodoły, a moja mama odetchnęła z ulgą, że nie jest to drewniana stodoła. Mój uśmiech niestety nie trwał długo – W namiocie mieści się 80 osób z możliwością tańczenia – powiedziała nam menagerka restauracji. I tu pojawił się problem – ja na swojej liście w tamtym momencie miałam ich 150...
Adrian bez wahania powiedział – przecież możemy domówić drugi namiot (zawsze miał rozwiązanie na wszystkie problemy). Uradowałam się jak głupia – nie wiem dlaczego, bo później właśnie przez tą decyzje nie spałam chyba z miesiąc i nie raz żałowałam, że nie wzięłam sali, w której wszystko już jest gotowe – oświetlenie, kwiaty, dekoracje, klimatyzacja, ogrzewanie.
SUKIENKA:
Musi być prosta! Skromna, zwiewna. Nie założę do niej sztywnego koła które sprawi, że będę wyglądać jak jakiś Marsjanin ze sprężystą spódnicą. Musi być lekka i inna niż wszystkie! I niestety nie skuszę się na własny projekt i szycie u krawcowe, bo jestem osobą, która z góry musi być pewna. Muszę wiedzieć jaki będzie efekt końcowy – wiecie to dążenie do perfekcji itp. Nie zniosłabym faktu, że coś wyszło nie tak jak chciałam.
Sezonowo, poza byciem architektem, śpiewam na weselach. Rocznie bywam na około 15 ceremoniach weselnych. Za każdym razem najbardziej nie mogę doczekać się momentu, w którym na sale wchodzi para młoda, a w szczególności Pani Młoda. Jaką będzie miała sukienkę? Welon? Wianek? Czy będzie inna niż większość? Bardzo rzadko zdarza się efekt "wow". Szkoda. Bo w dzisiejszych czasach naprawdę mamy nieograniczone możliwości, a większość jednak wybiera tradycyjne katalogowe suknie. Często mam wrażenie, że każda PM ma tą samą sukienkę – różniąca się jedynie detalami (brylanciki itp.). Mi zależało na tym, żeby zachwycić każdego. W końcu to jedyny taki dzień w życiu. Chyba mi się udało. Pomimo że przymierzyłam około 20 sukienek (w większości właśnie takich katalogowych, bo moja mama uparła się oczywiście na rozkloszowaną ociekającą cekinami i brokatem kieckę). Oczywiście w każdej czułam się wyjątkowo – wiecie jak to jest. Biała rozłożysta suknia – taka, o jakiej zawsze marzył każda dziewczynka. Ogromna pokusa. I już bałam się, że pomimo mojego założenia skromnej kreacji skończę w balowej sukni (tak jak na studniówce z długą do ziemi, pomimo że upierałam się przy krótkiej), kiedy moim oczom ukazała się sukienka z mojej głowy. Dokładnie taka, jaką chciałam. Jedyny problem był w tym, że znajdowała się w Warszawie, ale odległość to naprawdę nie problem przy założeniu, że coś naprawdę chcesz mieć. Salon odwiedziłam dwa razy – w dniu przymierzania i złożenia zamówienia (tego samego dnia oczywiście) oraz podczas przymiarki – jednej jedynej. Sukienkę odebrał mi Adrian podczas jednej ze swoich podróży służbowych. Niee. Na pewno jej nie widział. Jak już wcześniej wspominałam, nie udzielał się za bardzo przy organizacji – nie interesowało go to. Dlatego byłam spokojna. Sukienkę zamówiłam w listopadzie 2015r., w maju 2016 byłam na przymiarce, w czerwcu przyjechała do mnie na Śląsk i od tego czasu czekała niecierpliwie na swój wielki dzień. Od początku wiedziałam też, że nie chce trenu. Wiem, że pięknie wygląda w kościele, ale czar pryska, kiedy z pięknego trenu robi się okropny ogon zakłócający kompozycje idealnego kroju wybranej sukni. Dlatego postawiłam na długi welon – on też się będzie ciągnął i nie zepsuje efektu sukienki. Postawiłam na swoim! Punkt dla mnie! :)
Dokładnie 2 miesiące temu (od daty pisania tego tekstu) odbył się mój wymarzony i wyczekiwany od dziecka Ślub. Sam w sobie, wraz z ceremonia weselną, był dość normalny w porównaniu do historii, jaka popchnęła mnie i mojego męża przed ołtarz. Zacznę więc od początku.
Legenda:
(co by wszystko było jasne)
Sylwia – Ja! "Nietypowa" Panna Młoda
Adrian – mój małżonek, mąż, luby – jak kto woli :)
MODA NA SUKCES odcinek 8543
Poznaliśmy się… właściwie poznał nas ze sobą brat mojego męża przyprowadzając mnie do domu jako… SWOJĄ DZIEWCZYNĘ. :) Brat Adriana jest ode mnie o rok starszy. Adrian natomiast jest starszy od swojego brata o 8lat, co w efekcie końcowym daje nam różnicę wieku w postaci 9 lat! (to prawie dekada!) Domyślam się jak sobie to teraz wyobrażacie i co w tej chwili myślicie. Od razu rozwieje wasze zakłopotanie – nie zmieniłam brata na starszego – to ja zostałam "porzucona" przez tego młodszego.. I pewnie mogłabym tutaj się rozpisywać w nieskończoność, bo przez jakiś czas moje życie wyglądało jak "Moda na Sukces", ale przejdę do sedna. Adrian wyznał mi po jakimś czasie, że mnie kocha – praktycznie od pierwszego wejrzenia – w tym momencie w mojej głowie było milion myśli – jest starszy o prawie 10 lat, byłam z jego bratem, bardzo go lubię i uwielbiam spędzać z nim czas, ale czy to miłość? Nie można było tego ciągnąć – trzeba było się określić. Sprawa była prosta. Albo jesteśmy razem, albo się już nigdy więcej nie spotkamy – dla dobra nas obojga. Dumałam i dumałam i wreszcie do mnie dotarło: "Sylwia! Ogarnij się! Nie możesz być nieszczęśliwa z kimś, kto tak mocno Cię kocha!"– A kochał jak nikt przedtem – w ogóle odnosiłam wrażenie, że przedtem wszystkie wypadające z ust wcześniejszych wybraków słowa "Kocham Cię" były puste przy tym, w jaki sposób okazywał mi to Adrian. I stało się!
Zaczęłam się zakochiwać. Zakochiwać się tak mocno, że nawet nie byłam świadoma tego, że aż tak bardzo można! Uczucie pogłębiało się, a różnica wieku i wydarzenia z przeszłości przestawały mieć jakiekolwiek znaczenia. I tak to mniej więcej się zaczęło, i TRWA! :)
O PÓŁNOCY WEJDŹMY NA DACH
To był 31 lipca 2013r. Byliśmy umówieni na 18 – Adrian wrócił z wyjazdu i umówiliśmy się żeby coś zjeść i spędzić ze sobą trochę czasu po 3dniowej rozłące.
- Idziemy na obiad – nie będę nic jadła Mamo, bo później będę pełna w restauracji! - Stanowczym tonem odpowiedziałam mamie, kiedy ta spytała jak dużą porcje ziemniaków chce do kotleta. I to był błąd. O godzinie 20:00 żołądek przyrastał mi do pleców, a Adrian cały czas odwlekał nasze spotkanie. - Będę koło 19. - Będę po 20. I przyjechał - koło 20:30! Uradowana wskoczyłam do samochodu z niecierpliwością i burczeniem w brzuchu czekałam, aż dojedziemy na miejsce. Wtedy on rzekł – pojedziemy jeszcze do Krzyśka na chwile, bo muszę od Niego odebrać teleskop – to potrwa chwilkę. Z zagryzionymi wargami zgodziłam się – nie miałam innego wyjścia :). Podjechaliśmy pod mieszkanie Krzyśka. Mieszkał na poddaszu w starej kamienicy. Od razu zakomunikowałam, że zostaje w aucie i czekam, na co on stanowczym głosem powiedział: -chodź ze mną – nie będziesz siedzieć tu sama. I poszliśmy. Weszliśmy na ostatnią kondygnacje. U góry wystawiona była drabina i otwarte wejście na dach. - Wchodź! – Powiedział. Zrobiłam duże oczy, bo przecież Krzysiek mieszkał na poddaszu, a nie na dachu. – Nie wejdę! Mam długa wąską spódnice – ledwo w niej chodzę po płaskiej powierzchni, a co dopiero drabina. – No wejdź… powiedział z błagalnym wzorkiem, któremu nie potrafiłam odmówić.
Wdrapałam się na czwarty szczebel drabiny i nagle mój umysł się rozjaśnił. Na dachu ustawiony był stolik nakryty styropianowymi pudełkami (takimi na wynos), w których znajdowały się moje ulubione sajgonki z najlepszej chińskiej knajpy w naszym mieście (z tego, co pamiętam, to tam jedliśmy swoją wspólną "romantyczną" kolacje). Stolik z dwoma krzesełkami otoczony był słoiczkami ustawionymi w kształcie serca, w których paliły się małe świeczki. Wyglądało to naprawdę imponująco! Właśnie na dachu kamienicy przy średnio gwieździstym niebie (nie można mieć wszystkiego) powiedziałam TAK. :) Do tego Adrian wyznał mi, że gdy tylko jego brat przyprowadził mnie do ich domu, w jego głowie była tylko jedna myśl: - Ona musi być moja!
CO DALEJ?
Nie wyznaczaliśmy żadnej daty. Nie było nam jakoś po drodze finansowo i organizacyjnie. Wystarczało nam to, że jesteśmy teraz jeszcze bardziej razem (o ile w ogóle się tak dało). Czułam się naprawdę Jego, a on był dumny z tego, że spoczywa na nim teraz jakby większa odpowiedzialność. Poza tym Adrian jest z tych, co uważają, że wesele to strata pieniędzy, na które od młodości mocno pracował. Często namawiał mnie na cichy ślub tylko we dwoje w USC, ale ja nie mogłam zrobić tego mojej rodzinie. Wiem, że sprawiłoby im to wielką przykrość. I sami chyba nigdy byśmy się nie zdecydowali, gdyby nie właśnie nasi rodzice. Na integracyjnym grillu, gdzie spotkała się jedna mama z drugą mamą, postanowiły, że może następnego dnia przejedziemy się tak ORIENTACYJNIE po salach i zorientujemy w kosztach. No i zaczęło się…ORGANIZUJEMY WESELE!
ORGANIZUJEMY? NIE… JA ORGANIZUJE!
Jak już wspominałam wcześniej – Adrian nie był zwolennikiem wesel. A sam fakt zorganizowania go dla 150 osób już zupełnie go zniechęcał. Dodatkowo ma mocno wymagającą czasowo prace (często wyjeżdża) także zostałam sama. Pewnie spytacie – a mama? Siostra? Owszem – były bardzo chętne do pomocy. Tylko, że moja mama wyobrażała sobie mnie w pięknej rozłożystej i nadmuchanej sukni a’la księżniczka, ociekającą brokatem, cekinami, i bukietem z czerwonych róż na pięknej balowej sali z KOLUMNAMI – jednym słowem wszystko to, czemu ja stanowczo mówiłam "NIE"! Miałam swoją wizje i wiedziałam dokładnie czego chce.
STODOŁA
O ślubie i weselu rozmawialiśmy często, ale raczej w kontekście tego, co nam się podoba, a co nie. Byliśmy zgodni. Marzyło nam się wesele w stodole – typowa biesiada przy sianie, dużo alkoholu i tańce do białego rana. Nie utożsamialiśmy się z wystylizowanymi na elegancko salami, w których pełno było kolumienek i obrazów zupełnie do siebie niepasujących.
Nie wiem czy wspominałam, ale z zawodu i wykształcenia jestem architektem, a co za tym idzie jestem estetką. Wszystko musi być idealne i idealnie do siebie pasować. Dodatkowo przerażał mnie fakt, że moi goście będą czuć się jak na jakimś bankiecie, że będzie im nieswojo jak przypadkiem zabrudzą piękny biały bieżnik – ja się zawsze tak czułam w takich salach. Stąd ten sielski klimat. Miejsce, w którym liczy się tylko zabawa, a wszyscy czują się swobodnie, a do tego wszystko jest idealnie ze sobą zgrane! Chodziliśmy i chodziliśmy po tych salach, aż końcu dotarliśmy do restauracji "Laguna". Nie różniła się niczym od opisywanych przeze mnie wcześniej wystylizowanych sal z lekko kiczowatym (dla mnie) podświetlanym sufitem. Wyróżniała się za to pięknym zapleczem ogrodowym, a w nim Namiotem bankietowym – zwykłym białym, z drewnianą podłogą. To może być to! Wesele w plenerze! Rozpromieniłam się na widok estetycznej materiałowej stodoły, a moja mama odetchnęła z ulgą, że nie jest to drewniana stodoła. Mój uśmiech niestety nie trwał długo – W namiocie mieści się 80 osób z możliwością tańczenia – powiedziała nam menagerka restauracji. I tu pojawił się problem – ja na swojej liście w tamtym momencie miałam ich 150...
Adrian bez wahania powiedział – przecież możemy domówić drugi namiot (zawsze miał rozwiązanie na wszystkie problemy). Uradowałam się jak głupia – nie wiem dlaczego, bo później właśnie przez tą decyzje nie spałam chyba z miesiąc i nie raz żałowałam, że nie wzięłam sali, w której wszystko już jest gotowe – oświetlenie, kwiaty, dekoracje, klimatyzacja, ogrzewanie.
SUKIENKA:
Musi być prosta! Skromna, zwiewna. Nie założę do niej sztywnego koła które sprawi, że będę wyglądać jak jakiś Marsjanin ze sprężystą spódnicą. Musi być lekka i inna niż wszystkie! I niestety nie skuszę się na własny projekt i szycie u krawcowe, bo jestem osobą, która z góry musi być pewna. Muszę wiedzieć jaki będzie efekt końcowy – wiecie to dążenie do perfekcji itp. Nie zniosłabym faktu, że coś wyszło nie tak jak chciałam.
Sezonowo, poza byciem architektem, śpiewam na weselach. Rocznie bywam na około 15 ceremoniach weselnych. Za każdym razem najbardziej nie mogę doczekać się momentu, w którym na sale wchodzi para młoda, a w szczególności Pani Młoda. Jaką będzie miała sukienkę? Welon? Wianek? Czy będzie inna niż większość? Bardzo rzadko zdarza się efekt "wow". Szkoda. Bo w dzisiejszych czasach naprawdę mamy nieograniczone możliwości, a większość jednak wybiera tradycyjne katalogowe suknie. Często mam wrażenie, że każda PM ma tą samą sukienkę – różniąca się jedynie detalami (brylanciki itp.). Mi zależało na tym, żeby zachwycić każdego. W końcu to jedyny taki dzień w życiu. Chyba mi się udało. Pomimo że przymierzyłam około 20 sukienek (w większości właśnie takich katalogowych, bo moja mama uparła się oczywiście na rozkloszowaną ociekającą cekinami i brokatem kieckę). Oczywiście w każdej czułam się wyjątkowo – wiecie jak to jest. Biała rozłożysta suknia – taka, o jakiej zawsze marzył każda dziewczynka. Ogromna pokusa. I już bałam się, że pomimo mojego założenia skromnej kreacji skończę w balowej sukni (tak jak na studniówce z długą do ziemi, pomimo że upierałam się przy krótkiej), kiedy moim oczom ukazała się sukienka z mojej głowy. Dokładnie taka, jaką chciałam. Jedyny problem był w tym, że znajdowała się w Warszawie, ale odległość to naprawdę nie problem przy założeniu, że coś naprawdę chcesz mieć. Salon odwiedziłam dwa razy – w dniu przymierzania i złożenia zamówienia (tego samego dnia oczywiście) oraz podczas przymiarki – jednej jedynej. Sukienkę odebrał mi Adrian podczas jednej ze swoich podróży służbowych. Niee. Na pewno jej nie widział. Jak już wcześniej wspominałam, nie udzielał się za bardzo przy organizacji – nie interesowało go to. Dlatego byłam spokojna. Sukienkę zamówiłam w listopadzie 2015r., w maju 2016 byłam na przymiarce, w czerwcu przyjechała do mnie na Śląsk i od tego czasu czekała niecierpliwie na swój wielki dzień. Od początku wiedziałam też, że nie chce trenu. Wiem, że pięknie wygląda w kościele, ale czar pryska, kiedy z pięknego trenu robi się okropny ogon zakłócający kompozycje idealnego kroju wybranej sukni. Dlatego postawiłam na długi welon – on też się będzie ciągnął i nie zepsuje efektu sukienki. Postawiłam na swoim! Punkt dla mnie! :)
BUKIET? GIPSÓWKA!
Oczarowała mnie swoją delikatnością i subtelnością. Będzie idealnym dopełnieniem mojej niezbyt bogatej kreacji. Jest czysta, drobna, nie rzuca się mocno w oczy. Przewiązana będzie jutowym sznurkiem. Gipsówka znajdzie się również na stołach gości i to będą jedyne "kwiaty", jakie będą tam stały. Napisałam kwiaty w cudzysłowie, bo tak naprawdę gipsówka jest chyba uważana za chwast i bardziej jako dodatek do bukietów, a nie same bukiety. Moja mama nie potrafiła tego znieść. Praktycznie do ostatniego tygodnia upierała się żebym dołożyła do niech róże, albo frezje – byłam nieugięta – Mój bukiet był idealny! Dokładnie taki, jaki założyłam. I był najlepszym wyborem.
BUTY
Muszą być złote! Jak pasek do mojej kreacji. Miałam szczęście, bo tego sezonu złoto było bardzo modne – było wszędzie. Oczywiście nie obyło się bez kłopotów ze znalezieniem takich, które do tego będą jeszcze wygodne. Po zamówieniu 3 par i odesłaniu ich z powrotem zdecydowałam się na te:
DODATKI
Tu nie miałam większego problemu. Dekolt mojej sukienki był tak idealny, że zdecydowałam się nie obciążać go biżuterią. Skoro nie mam nic na szyje, to mogę pozwolić sobie na coś większego przy uszach. Wymarzyłam złote, duże, zwisające listki. I kiedy traciłam jakiekolwiek nadzieje na wystawie w kącie dostrzegłam dokładnie takie, jakie wyśniłam, tylko w kolorze srebrnym. Popędziłam od razu do środka i zaczęłam pytać czy są takie złote. – Chyba nie – odpowiedziała młoda ekspedientka za ladą. Ale proszę poczekać. Przyniosła 3 pary innych – zwisających kolczyków, a wśród nich właśnie MOJE! Odetchnęłam z ulgą. Na ręce znalazła się złota bransoletka z brylantami – prezent od dziadków mojego Adriana – idealnie wpasował się w całą stylizację. To aż niemożliwe, że wszystko tak dokładnie udało mi się zrealizować. Pękam teraz z dumy! :)
DODATKI PANA MŁODEGO
Tutaj nie miałam żadnych problemów. Tak się składa, że mój obecny szwagier, były chłopak i brat mojego męża (to cały czas jedna osoba) robi ręcznie piękne rzeczy z drewna. Zaczął od drewnianych okularów, potem przyszły muszki, spinki do mankietów – wszystko idealnie pasowało do mojej wizji sielankowej elegancji. Na szyi pojawiła się drewniana muszka w kropki z grawerem z tyłu, koszule spięły drewniane spinki, a na stopach pojawiły się brązowe buty w kolorze ciemnego drewna, z jakiego wykonana została muszka. Kropki pojawiły się również na skarpetkach. Przy marynarce znalazła się drewniana wkładka do kieszonki i oczywiście butonierka będąca miniaturką mojego ślubnego bukietu – aaaach – CUDOWNIE! Nawet nie wiecie, jaką radość sprawiają mi idealnie dopasowane do siebie rzeczy.
Tutaj nie miałam żadnych problemów. Tak się składa, że mój obecny szwagier, były chłopak i brat mojego męża (to cały czas jedna osoba) robi ręcznie piękne rzeczy z drewna. Zaczął od drewnianych okularów, potem przyszły muszki, spinki do mankietów – wszystko idealnie pasowało do mojej wizji sielankowej elegancji. Na szyi pojawiła się drewniana muszka w kropki z grawerem z tyłu, koszule spięły drewniane spinki, a na stopach pojawiły się brązowe buty w kolorze ciemnego drewna, z jakiego wykonana została muszka. Kropki pojawiły się również na skarpetkach. Przy marynarce znalazła się drewniana wkładka do kieszonki i oczywiście butonierka będąca miniaturką mojego ślubnego bukietu – aaaach – CUDOWNIE! Nawet nie wiecie, jaką radość sprawiają mi idealnie dopasowane do siebie rzeczy.
DEKORACJE? WSZYSTKO ZROBIĘ SAMA.
Jak już pisałam często bywam na weselach – i uwierzcie mi – widać w każdym z nich wkład państwa młodych lub jego braki. Ja założyłam sobie, że włożę w moje wesele całą siebie! Stwierdziłam więc, że zaproszenia i dekoracje zrobię sama! – Taaa… nie dość, że brakowało mi czasu (poza byciem architektem i sezonowym śpiewaniem jestem jeszcze w trakcie robienia magisterki – DZIENNIE) to jeszcze okazało się, że takie zaproszenia jak ja chce wychodzą taniej zamówione już gotowe. Nie oponowałam, bo naprawdę były dokładnie takie, jakie chciałam. Stwierdziłam, że swoje serce włożę w wystrój namiotu. I tu też pojawił się problem. W piątek 2.09.2016 dokładnie dzień przed moim weselem, dokładnie w moim namiocie odbywało się inne wesele. A to znaczy, że gdybym chciała sama ozdobić namiot musiałabym przyjechać o 6 rano, dokładnie w dniu mojego wesela. To w dalszym ciągu nie był największy problem. W związku z trwającym tam piątkowym weselem mój drugi (zamówiony i BARDZO DROGI :() namiot dwa mógł się zacząć rozkładać dopiero o 7 co w efekcie końcowym skutkowało jego gotowością do działania dopiero koło 13 – dokładnie o tej godzinie siedziałam już ze zrobiona fryzurą i makijażem. Zdecydowałam więc, że zatrudnię kogoś, kto dokładnie odwzoruje moje myśli – i znalazłam. :) Iga! Moje wybawienie. Wspólnymi siłami zrobiłyśmy naprawdę kawał dobrej roboty. Część dekoracji wykonałam sama – Iga je zamontowała w namiocie i zadbała o dopełnienie pełnej stylistyki. I tak właśnie powstało coś, co przeszło moje najskrytsze oczekiwania! :)
ZROBIŁAM JA:
- Prezenty dla gości – w postaci małych miodków obwiązanych jutą i sznurkiem, wraz z niewielką zawieszką z ekologicznego, brązowego papieru z moim projektem na jej licu. (Tutaj wielkie podziękowania dla mojej kochanej siostry, która zawiązywała ze mną 150 małych słoiczków).
- Ramę z rozpiską gości.
- Drewniane podstawki pod kompozycje kwiatowe na stołach (podziękowania dla mojego cudownego teścia, które je dla mnie wyczarował).
- Zawieszki na butelki.
- Mała galeria naszych zdjęć w postaci odbitek z Polaroidu.
- Kokardy zdobiące ławki w kościele (z siostrą <3 span="">3>
- Pudełko na obrączki – Moja Siostra
IGA:
Cała reszta :)
TORT
Masie cukrowej mówimy stanowcze NIE! Jest okropnie słodka – mało kto ją zjada, psuje smak delikatnego ciasta i wygląda sztucznie! Tak idealnie – jak te wszystkie kolumienki, których unikałam jak ognia. Przede wszystkim musi być naprawdę smaczny. To jeden z tych wydatków, które wydały mi się naprawdę ciężkie do zgryzienia. Ponad 1000zł za ciasto? Na co dzień nie jestem łasuchem takich dobroci, więc może się nie orientuję w cenach, dlatego ta kwota mnie przeraziła. Wiedziałam od razu, że musi być w stylu "naked cake", czyli nagiego tortu (bez ubranka z masy cukrowej). Wiedziałam też, że ma składać się z biszkopta, bitej śmietany i owoców – to wszystko! I wiecie co? Był jeszcze lepszy niż założyłam. Całość zrobiona była na ciemnych (mniej słodkich niż jasne) biszkoptach, smarowanych wiśniową konfiturą, przekładany mascarpone z malinami. Całość udekorowały po prostu owoce. Zszedł cały! I prezentował się idealnie. Nie wyszedł nawet drogo. Na 120 os. zapłaciłam 860zł – Uff! Znowu się udało!
PIERWSZY TANIEC:
Z piosenką nie mieliśmy żadnego problemu. Wybrana była, kiedy jeszcze nie byliśmy formalnie w związku. Pisałam Wam, że Adrian mocno się o mnie starał, że czułam jego miłość na każdym kroku. Okazywał ją w różny sposób. Pewnego dnia, przesłał mi link do piosenki. Była to piosenka Anny Jantar – "Moje jedyne marzenie", potocznie znana jako: "Przetańczyć z Tobą chce całą noc". Do linku dodał komentarz. – W miejsce "noc" wstaw słowo "życie". I takim sposobem piosenka stała się Naszą! Tylko Naszą. Zdecydowaliśmy też, że jakby kiedyś przyszło nam się żenić, to będzie ona na pewno naszym pierwszym tańcem. Ale to nie wszystko. Obiecaliśmy sobie, że gdybyśmy jednak związali się z kimś innym, to tej piosenki nie wybierzemy. Miała być nasza i tylko nasza. I tak było. 3.09.2016 ok. godziny 18:00, po 2 lekcjach trwających 45 min., wziętych dwa dni wcześniej, zaczęliśmy nasz wspólny życiowy taniec! :)
Już chyba wszystko wiecie. Sam Ślub i Wesele oczywiście były wyjątkowe, ale nie różniły się zapewne zbytnio od innych ceremonii. Sam fakt tego, jak wszystko zorganizowałam napawał mnie dumą i sprawiał, że na swoim weselu czułam się naprawdę swobodnie, bezstresowo i bardzo komfortowo. Czułam, że to moje wesele. Moje WYMARZONEwesele.
Podsumowując:
NIETYPOWA BO:
Z piosenką nie mieliśmy żadnego problemu. Wybrana była, kiedy jeszcze nie byliśmy formalnie w związku. Pisałam Wam, że Adrian mocno się o mnie starał, że czułam jego miłość na każdym kroku. Okazywał ją w różny sposób. Pewnego dnia, przesłał mi link do piosenki. Była to piosenka Anny Jantar – "Moje jedyne marzenie", potocznie znana jako: "Przetańczyć z Tobą chce całą noc". Do linku dodał komentarz. – W miejsce "noc" wstaw słowo "życie". I takim sposobem piosenka stała się Naszą! Tylko Naszą. Zdecydowaliśmy też, że jakby kiedyś przyszło nam się żenić, to będzie ona na pewno naszym pierwszym tańcem. Ale to nie wszystko. Obiecaliśmy sobie, że gdybyśmy jednak związali się z kimś innym, to tej piosenki nie wybierzemy. Miała być nasza i tylko nasza. I tak było. 3.09.2016 ok. godziny 18:00, po 2 lekcjach trwających 45 min., wziętych dwa dni wcześniej, zaczęliśmy nasz wspólny życiowy taniec! :)
Już chyba wszystko wiecie. Sam Ślub i Wesele oczywiście były wyjątkowe, ale nie różniły się zapewne zbytnio od innych ceremonii. Sam fakt tego, jak wszystko zorganizowałam napawał mnie dumą i sprawiał, że na swoim weselu czułam się naprawdę swobodnie, bezstresowo i bardzo komfortowo. Czułam, że to moje wesele. Moje WYMARZONEwesele.
Podsumowując:
NIETYPOWA BO:
1. Wymyśliła ślub w plenerze,
2. Zaprosiła mnóstwo gości (120), a połowę z nich musiała jeszcze ulokować w hotelach, (przy restauracji, w której odbyło się wesele było tylko 38miejsc, dlatego pozostali goście spali w domkach nad jeziorem po drugiej jego stronie),
2. Zaprosiła mnóstwo gości (120), a połowę z nich musiała jeszcze ulokować w hotelach, (przy restauracji, w której odbyło się wesele było tylko 38miejsc, dlatego pozostali goście spali w domkach nad jeziorem po drugiej jego stronie),
3. Chciała nagi tort – żadnych mas i sztucznie wyglądających tortów. Ma być naturalnie, estetycznie i smacznie – to w torcie najważniejsze,
4. Wyszła za mąż za brata swojego byłego faceta – i uważa, że jest to najlepsza decyzja w jej życiu <3 p="">3>
5. Całokształt swojego wesela (oba namioty wraz z dekoracją) widziała dopiero w momencie, kiedy powitali ją chlebem i solą. Wszystko miała rozpisane na papierze, ale do końca nie wiedziała, jaki będzie efekt końcowy,
6. Była na 3 makijażach próbnych i 2 fryzurach próbnych, bo cały czas coś jej nie pasowało – ciężki ze mnie przypadek,
7. Wymyśliła nietypową sukienkę – prostą w formie i wyrazie, delikatną, wygodną, efektowną, ze złotym paskiem i ZNALAZŁA DOKŁADNIE TAKĄ,
8. Była tylko na 1 przymiarce sukni, bo kupiła ją w Warszawie, a mieszka w Gliwicach, więc miała daleko i nie po drodze,
9. Na jej weselu śpiewał zespół, w którym śpiewa na co dzień, kamerował dobry znajomy, a zdjęcia robił fotograf zapoznany na innym weselu,
10. Zaśpiewała piosenkę dla rodziców i nie poryczała się! (chociaż zdarzało jej się to wiele razy),
11. Poszła spać o 7 a o 12 była już na własnych poprawinach,
12. Podczas rzucania welonu o 00:00 rzuciła nim w stojącego z tyłu męża,
13. Miała dwa welony: z czego długi założyła do kościoła, krótkim rzucała na oczepinach, a całe wesele przetańczyła bez żadnego z nich,
14. Samodzielnie wykonała część dekoracji (słoiczki z miodem dla gości, zawieszki na wódkę, ramę z rozpiską gości i ich usadzeniem, drewniane podkładki w formie plastrów drewna pod kwiaty na stołach, mała galeryjka zdjęć na sznurku itp),
15. Na jej weselu do stołu podawano tylko ciepłe potrawy, zimna płyta podana była na stole bufetowym, z którego każdy mógł sobie brać ile chciał, a na stołach nie zalegała nieestetyczna sałatka i śledzie,
16. Wyszła za mąż szybciej niż jej 3 lata starsza siostra,
17. Jej mąż jest starszy o 9 lat,
18. W chwili obecnej ma 2 teściowe, 3 nowe babcie i 3 nowych dziadków,
19. Podczas poprawin zerwała się burza i przez prawie godzinę bawiła się z gośćmi bez prądu (wieczorem, kiedy było już ciemno),
20. Ślubu udzielał jej kuzyn,
21. Podczas ślubu, po przysiędze goście bili brawo,
22. Przy swoim stole (przeznaczonym dla młodych) zjadła tylko obiad i gorącą kolacje,
23. Ani razu podczas wesela nie korzystała z toalety. Zrobiła to dopiero po wejściu do pokoju hotelowego,
24. Nie stresowała się wcale!
25. Utwór na Pierwszy Taniec miała już wybrany 5 lat wcześniej,
26. Była z narzeczonym tylko na dwóch lekcjach tańca (2x45min),
27. Była i w dalszym ciągu jest Dumna z tego, że praktycznie sama zorganizowała wesele, które każdy wspomina jako jedne z najpiękniejszych, na jakim był.
RADY
RADY
Czas się nie rozciągnie. Rozważcie dokładnie na czym naprawdę Wam zależy podczas uroczystości. Pamiętajcie, że zamawiając fotobudkę itp, musicie się liczyć z tym, że przez 2h goście będą nią zafrapowani, a parkiet może świecić w tym momencie pustkami. W związku z tym możliwe, że nie wystarczy Wam czasu na 3 zabawy, a zdążycie zrobić tylko 2 – to nic. Grunt to nie przesadzić.
Jedyna rzecz, jakiej żałuje, i jaką bym zmieniła, to kwestia organizacji transportu. Razem z mężem zarzekliśmy się, że zapewnimy każdemu transport z wesela do domu. I to nie w formie autobusu, który przyjeżdża o 3:00 i nagle zgarnia całe wesele. Goście jechali wtedy, kiedy chcieli. W efekcie końcowym wesele trwało do 5:00 rano, ale ja przez 3h logistycznie rozdzielałam gości do 3 aut.
Dobierzcie dobrze fotografa i kamerzystę – to oni sprawią, że Wasz dzień będzie trwał wiecznie.
Z pozycji osoby śpiewającej na weselach: Pamiętajcie o zespole, fotografie i kamerzyście. Poproście obsługę, aby podawała im posiłki w pierwszej kolejności – to od nich zależy to, jak będą bawić się Wasi goście. Są w pracy ponad 12h. Muszą coś zjeść, a jedzenie w pośpiechu (bo ciocia Ania już zjadła i czeka na muzykę, a zespół dopiero dostał) naprawdę nie pomoże. Zadbajcie o to, żeby czuli się docenieni. Wtedy i Wy docenicie w pełni ich prace.
Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wszystkim POWODZENIA! :)
Z całego serca życzę każdej przyszłej Pannie Młodej, żeby w tym dniu ogarniała je taka euforia i duma jak mnie, a uśmiech nie znikał z jej twarzy – tak jak mi :).
NAJLEPSZY WYBÓR!
Zdjęcia: Happy Moments Studio, fb
Video: fedorczyk.pl, fb
Makijaż: Weronika, Centrum Odnowy Galatea
Fryzura: Marlena Sobol, Centrum Odnowy Galatea
Zespół: Zespół muzyczny SUNSET, fb
Dekoracje: Wilga i Kruk, fb
Samochód: Maserati do Ślubu
Sukienka: Mia Lavi model 1622, salon Mariella
Tort: Piekarnia &Cukiernia Sybilla Szmidt
Restauracja: Hotel Laguna
Namiot plenerowy: Stylowe Namioty
Fotobudka: Super FotoBudka
NAJLEPSZY WYBÓR!
Zdjęcia: Happy Moments Studio, fb
Video: fedorczyk.pl, fb
Makijaż: Weronika, Centrum Odnowy Galatea
Fryzura: Marlena Sobol, Centrum Odnowy Galatea
Zespół: Zespół muzyczny SUNSET, fb
Dekoracje: Wilga i Kruk, fb
Samochód: Maserati do Ślubu
Sukienka: Mia Lavi model 1622, salon Mariella
Tort: Piekarnia &Cukiernia Sybilla Szmidt
Restauracja: Hotel Laguna
Namiot plenerowy: Stylowe Namioty
Fotobudka: Super FotoBudka
Kilka słów od NPM:
Pamiętam jak na początku roku przeglądając trendy na nowy sezon doszłam do wniosku, że złoto i inne błyszczące dodatki dodają motywom rustykalnym wiele uroku. Ożywiają je, odświeżają, lekko kontrastowo się łączą tworząc świetny efekt. Ogromnie cieszy mnie, że takie połączenia pojawiają się na polskich ślubach!
Ślub i wesele Sylwii są też świetnym przykładem, że jak się chce, to się da. Mieć wesele w namiocie (i wcale to nie brzmi groźnie ;)), mieć wymarzoną suknię z odległego miasta, nie mieć bukiety z kwiatów (dla mnie to nowa wiedza :)) i tortu z masy cukrowej. Czasem wystarczy jedynie wystarczająco długo próbować i każdej opcji (butom, fryzurom itd.) dawać szansę :)